_________________latający tekst______________________________________________________________________________latam sobie________________________

poniedziałek, 7 lutego 2011

Wieczorek z K.

Podczas seansu, przy prawej ścianie sali projekcyjnej, obok zasłoniętego czarną kotarą wejścia, pojawił się człowiek, którego obecność o czymś Wujowi Heńkowi przypomniała.
























 

"Zajęty tymi zwykłymi dla mnie myślami, szedłem dalej po mokrym bruku przez jedną z najcichszych i najstarszych dzielnic miasta. Nagle, po drugiej stronie uliczki, zobaczyłem w ciemnościach stary, kamienny, poszarzały mur, na który zwykle chętnie patrzyłem; stał tam zawsze taki sędziwy i beztroski, między małym kościółkiem i starym szpitalem. Za dnia oczy moje często spoczywały na jego szorstkiej powierzchni, gdyż takich cichych, dobrych, milczących płaszczyzn mało było w śródmieściu, gdzie przecież zwykle na każdym skrawku muru wykrzykuje swoją firmę jakieś biuro, jakiś adwokat, jakiś wynalazca, lekarz, fryzjer czy też pedikiurzysta. I teraz znowu ujrzałem stary mur, stojący cicho i spokojnie, a przecież coś się w nim zmieniło. Dostrzegłem w jego środku jakiś niewielki, ładny portal z ostrołukiem, co mnie zbiło z tropu, gdyż naprawdę nie wiedziałem, czy ten portal był tu zawsze, czy został dopiero teraz zbudowany. Niewątpliwie wyglądał archaicznie; należy przypuszczać, że mała, zamknięta furtka o drzwiach z ciemnego drewna wiodła już przed wiekami na jakieś uśpione klasztorne podwórko i czyni to jeszcze i dziś, choć dawno już nie ma klasztoru; prawdopodobnie ze sto razy widziałem tę furtkę, ale nigdy nie zwróciłem na nią uwagi, może była świeżo pomalowana i dlatego wpadła mi w oczy. Jakkolwiek by było, stanąłem i uważnie spojrzałem na drugą stronę, nie przeszedłem jednak przez jezdnię, gdyż była mokra i rozmiękła; pozostałem na chodniku i tylko spoglądałem na drugą stronę, wszystko pogrążało się już w cieniu nocy, kiedy wydało mi się, że furtkę obwiedziono wieńcem czy też inną kolorową ozdobą. A teraz, kiedy zadałem sobie trud, żeby dokładniej rzecz zbadać, spostrzegłem nad portalem jasny szyld, na którym, zdaje się, był jakiś napis. Wysiliłem wzrok i w końcu, mimo błota i kałuży, przeszedłem na drugą stronę ulicy. Wtedy dopiero zobaczyłem nad bramą, na znanej mi zielonkawej szarzyźnie muru, matowo połyskującą plamę; po tej zaś plamie biegły ruchome, kolorowe litery i znikały niebawem, znów się zjawiały i znów znikały. Oczywiście, pomyślałem, teraz i ten stary, poczciwy mur zbezcześcili świetlną reklamą! Tymczasem odcyfrowałem kilka przelotnie ukazujących się słów, były trudne do odczytania, trzeba je było w połowie odgadywać, gdyż litery jawiły się w nierównych odstępach czasu, blade, nikłe, i gasły szybko. Człowiek, który chciał na tym zrobić interes, nie był obrotny, był - biedaczysko - wilkiem stepowym; dlaczego kazał swoim literom tańczyć tu, na tym murze, w najciemniejszej uliczce starego miasta w taki deszcz, o takiej porze, kiedy nikt tędy nie przechodził, i dlaczego litery były takie lotne, takie zwiewne, kapryśne i nieczytelne? Ale stop, teraz mi się udało, mogłem pochwycić kilka kolejnych słów, brzmiały one: 

Teatr magiczny
wstęp nie dla każdego
- nie dla każdego 

Próbowałem otworzyć furtkę, ale ciężka, stara klamka nie drgnęła nawet pod naciskiem. Gra liter skończyła się, urwała nagle, smutna, świadoma swej daremności. Cofnąłem się o kilka kroków, zabrnąłem w błoto, litery już się nie ukazywały, świetlne efekty zgasły, długo stałem w kałuży i czekałem na próżno.
Ale kiedy już dałem za wygraną i wróciłem na chodnik, upadło przede mną na lśniący asfalt parę kolorowych świetlnych liter.
Czytałem: 

Tylko - - dla - - obłą - - kanych! 

Przemoczyłem nogi i marzłem, mimo to stałem tam jeszcze dość długo w oczekiwaniu. Ale nic się już nie pojawiło. Kiedy tak stałem, myśląc o tym, jak ładnie mknęły po wilgotnym murze i czarnym błyszczącym asfalcie delikatne, barwne, błędne ogniki liter, przypomniałem sobie nagle fragment moich poprzednich rozważań: podobieństwo do złotego, rozbłyskującego śladu, który nieoczekiwanie staje się znów daleki i nie do odnalezienia.
Zmarzłem i poszedłem dalej, śniąc o tym śladzie, pełen tęsknoty za bramą do magicznego teatru, który był tylko dla obłąkanych. Doszedłem tymczasem do okolicy rynku, gdzie nie brak już było wieczornych rozrywek, co parę kroków wisiał plakat i zachęcał szyld: damska kapela - kabaret - kino - dansing, ale to wszystko nie dla mnie, to było dla “każdego”, dla normalnych, którzy całymi falami cisnęli się do wejść. Mimo to mój smutek rozwiał się nieco, musnęło mnie przecież pozdrowienie z innego świata, zatańczyło kilka kolorowych liter, zagrało na mojej duszy i dotknęło ukrytych akordów, błysk złotego śladu stał się znów widoczny."

Hermann Hesse, Wilk stepowy. Przekład - Gabriela Mycielska